Aleksandra Kobiór – artystka, portrecistka z zamiłowaniem do ludzkich twarzy. Autorka projektu „Rysuję dla Mam”, w którym spełnia marzenia wielu kobiet o ich własnym portrecie z dzieckiem. Marzycielka na pełen etat, niepoprawna optymistka, zarażająca motywacją do spełnionego życia. Mama dwóch córek, kochająca wszystkie koty świata, miłośniczka czekolady i wszystkiego co retro. Motto: „Ludzie czynu są ulubieńcami szczęścia”
”Urodziłam się z ołówkiem w dłoni”
Sylwia Zaroślińska: Zacznijmy od początku. Jak zaczęła się Pani przygoda z malarstwem? Czy to były plany od wczesnego dzieciństwa, czy zamiar był inny, ale życie skierowało Panią w tę stronę?
Aleksandra Kobiór-Sosna: Prawdopodobnie urodziłam się z ołówkiem w dłoni! – tak zawsze żartował mój Tata. Oczywiście to nierealne, jednak trzeba przyznać, że nie ma w moim życiu „punktu początkowego”, od którego zaczęłam przygodę z rysunkiem. Robię to z wielką miłością, odkąd tylko pamiętam. Wielu znajomych, kojarzących mnie jeszcze z przedszkola, pamięta mnie z kredkami w dłoniach. Sprawiało mi to ogromną przyjemność, było formą ucieczki od dziecięcych, a później nastoletnich problemów. Uczyłam się sama, przez całe życie inspirując się wielkimi twórcami i marząc, że kiedyś będę na takim poziomie jak oni. Rysunek towarzyszył mi przez wszystkie etapy nauki, wybierałam świadomie kierunki z nim powiązane wiedząc, że jeśli jestem w czymś dobra, dwója z matematyki nie będzie problemem.
SZ: Czy pamięta Pani swój pierwszy obraz? Czy była Pani z niego dumna, chętnie Pani o tym opowiada?
AK-S: Mój pierwszy obraz namalowany na płótnie farbami wisi aktualnie w pokoju mojej córki. Miałam wtedy 14 lat i byłam przeogroooomnie z niego dumna! Hitem za to stał się mój pierwszy narysowany portret. Przedstawiał moją Mamę i jej Męża. Pamiętam do dziś tą falę dziecięcej ekscytacji, gdy go ukończyłam i odkryłam, że to jest to, co chcę robić w życiu – zostać portrecistką. Oznajmiłam rodzinie, że kiedyś będę rysować portrety na zamówienia. Niestety, nie podzielali tej euforii, wyśmiewając ten pomysł. Dziś patrząc na ten rysunek, kompletnie im się nie dziwię – był straszny! Choć zajmuje szczególne miejsce w moim sercu i ciągle mam go na pamiątkę.
SZ: Namalowanie którego z nich sprawiło Pani najwięcej trudności i dlaczego akurat tego?
AK-S: Z pewnością był to największy obraz, jaki przyszło mi stworzyć! Z uwagi na gabaryty miałam problem, by zmieścić się z nim w moim małym pokoju, w którym wtedy tworzyłam. Był to obraz na płótnie, farbami. Miał wymiary 120×180 cm – to dokładnie tyle, ile mam wzrostu! Został stworzony na specjalne zamówienie klienta, który chciał obraz w prezencie dla żony – nie mając jednak kompletnie żadnych wymagań, co to tego, co miałby przedstawiać. To szaleństwo – pomyślałam! Dla kogoś, kto zawsze tworzy wg wymagań klientów, to było kompletnym zaskoczeniem. Przez cały proces twórczy zastanawiałam się czy to, co wymyśliłam trafi w gust klienta. Na szczęście był bardzo zadowolony, a ja mogłam wyżyć się artystycznie.
“Najtrudniejszy portret w moim życiu”
SZ: Czy jakieś dzieła wspomina Pani szczególnie? Były najtrudniejsze pod względem techniki, albo na przykład z uwagi na towarzyszące im emocje?
AK-S: Rysując na zlecenia przez 14 lat życia spotkałam się z wieloma trudnymi realizacjami. Czasem czysto technicznie, czasem bardziej emocjonalnie. Jest jednak kilka wyjątkowo trudnych zamówień, szczególnie jedno – mogę powiedzieć, że był to najtrudniejszy portret w moim życiu. Pewna kobieta zgłosiła się do mnie z prośbą o realizację portretu jej dziecka. Początkowo nie było w tym nic szczególnego, dzieci rysuję najczęściej. Okazało się jednak, że chodzi o jej jedyne dziecko, które urodziło się martwe… w 21 tygodniu ciąży. Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z tego, jak wygląda dziecko w niespełna 5 miesiącu ciąży. Nie ma jeszcze w pełni ukształtowanych komórek – zwłaszcza tych, które tworzą naszą skórę. Skóra takiego dzieciątka jest praktycznie półprzezroczysta, zabarwiając się na czerwono. Gdy zobaczyłam zdjęcie referencyjne, zamarłam. Moje serce pękło na milion kawałków. Kobiecie bardzo zależało, by na portrecie narysować dzieciątko w naturalnym tak dobrze nam znanym kolorze skóry… by złagodzić i zaokrąglić rysy tej małej buźki, by przypominała małego, śpiącego aniołka, urodzonego o czasie. Jako mama dwóch wcześniaków, bardzo przeżyłam to zlecenie. Nigdy nigdzie nie udostępniałam efektów pracy, z uwagi na prośbę kobiety, ale musicie uwierzyć mi, że to był najtrudniejszy portret w moim życiu.
SZ: Porozmawiajmy teraz o Pani wyjątkowej misji. Prowadzi Pani specjalną grupę dla mam, gdzie można wysłać swoje zdjęcie i zostać wylosowanym do darmowego portretu. Skąd pomysł na tak szlachetną ideę? Widziałam na fan page’u Pani firmy, że Pani również jest mamą. Czy to właśnie dlatego postanowiła Pani zorganizować tak wyjątkowe przedsięwzięcie i podjąć się tak niezwykłej inicjatywy? Czy może ten pomysł ma zupełnie inne podłoże?
AK-S: Ah, taaak! To projekt mojego życia – Lubię tak to określać. Długo szukałam swojej życiowej misji, zastanawiając się, co mogłabym robić dla innych, jednocześnie robiąc coś w czym jestem dobra. Poniekąd na tą decyzję miało wpływ macierzyństwo, bo to dla mnie jedna z najtrudniejszych dróg w moim życiu. Wiem, jak wiele wysiłku trzeba włożyć w to, by być naprawdę dobrym rodzicem. Paradoksalnie tak często jako Mamy, same siebie nie doceniamy. Ogłosiłam kiedyś na swoim Instagramie konkurs dla Mam, chcąc dać im coś pięknego. Do wygrania był właśnie portret z dzieckiem. Wiecie, co się okazało? Że najczęściej my – Mamy, stoimy po drugiej stronie aparatu, nie mając wspólnych zdjęć z naszymi dziećmi! Konkurs miał ogromne zainteresowanie. Byłam w szoku, jak wiele jest Mam, których marzeniem jest mieć wspólny portret z dziećmi, portret dziecka, czy całej rodziny. Musiałam wybrać tylko JEDNO wygrane zdjecie. I tu przyszedł przebłysk – moment przełomowy! Pomyślałam – a co, gdyby tak robić to co miesiąc? Przecież tyle z nas o tym marzy! Bliscy mówili mi, że to przegięcie! Że ściągnę sobie na głowę za dużo pracy, że to bez sensu, no bo jak to tak – rysować co miesiąc ZA DARMO?! Ale ja czułam, wiedziałam… Musicie wiedzieć, że jestem osobą z niepełnosprawnością. Żyję na co dzień z tętniakiem na aorcie. To taka tykająca bomba i nigdy nie wiadomo, kiedy nastanie ten czas… Pomyślałam wtedy, że ten projekt będzie moim wynagrodzeniem, że to jedyna szansa, by kiedyś zostało po mnie na świecie jak najwięcej piękna! Poczułam wtedy, że odnalazłam swoją misję. To piękne uczucie dawać ludziom wartość, wywołując ogromne emocje, będąc świadomym że buduje się coś, co przetrwa nas samych. I teraz każdego miesiąca staję przed tym ogromnie trudnym zadaniem – wybraniem JEDNEGO zdjęcia do realizacji portretu. Nasza zamknięta grupa na Facebooku, gdzie można wysyłać swoje zgłoszenia ma już ponad 1000 Mam! Każdego miesiąca przeglądam setki wspaniałych zdjęć! No naprawdę, nie mogłam trafić piękniej ze spełnieniem swoich i cudzych marzeń jednocześnie. A spełnione marzenia nie mają ceny.
SZ: Czy możemy oglądać Pani dzieła w innym miejscu niż bezpośrednio u Pani klientów i na stronie pracowni? Organizowała Pani już jakąś wystawę swoich prac? A jeśli nie, czy ma Pani takie plany w przyszłości?
AK-S: Był taki plan! Stworzenie wystawy na moje 30-te urodziny. Jednak na liczniku wybiło już 31, a wystawy ciągle nie widać. Jestem zbytnio pochłonięta realizacją indywidualnych zamówień i pracą nad projektem, by stworzyć coś jeszcze dla siebie, co mogłabym pokazać światu. Wszystkie moje prace, także te dla Mam z projektu, trafiają do domów na całym świecie. Być może kiedyś uda mi się poprosić uczestniczki, które zostały wybrane o wypożyczenie portretów które dostały w prezencie na miesiąc i zorganizowanie wystawy – na razie jednak plan odszedł na bok, robiąc miejsce nowym celom.
“Piękno tego świata inspiruje mnie jak nic innego”
SZ: Kiedykolwiek przeszła Pani kryzys twórczy? Nie miała już siły, chęci, motywacji do działania? Jeśli tak, co pozwoliło Pani odzyskać siłę napędową, by znów robić to, co Pani kocha?
AK-S: Zdecydowanie tak! W zeszłym roku przeszłam jeden z największych kryzysów. I choć może nie był on związany z samym tworzeniem, tak jednak z całą otoczką, która towarzyszy prowadzeniu własnej firmy. Nie mam nad sobą szefa, nie mam gdzie złożyć wniosku o urlop, a kiedy zamówień jest sporo, mam problem z asertywnością i odmawianiem klientom, przez co pracuję często przez wiele godzin dziennie. Cierpi na tym zdrowie, relacje, rodzina. Nastał taki moment, że miałam już tego wszystkiego dość. Straciłam radość, którą daje mi moja praca. A naprawdę to kocham! Potrzebowałam urlopu. Uzgodniłam z mężem, że rzucam pracę na cały miesiąc! Był sierpień, piękne lato, a niczego tak bardzo nie trzeba mi do życia jak słońca! Przez cały miesiąc nie dotknęłam ołówków ani kredek. Chłonęłam czas wolny, ucząc się, jak odpoczywać, co wcale nie było proste. Wyjechałam na spontaniczny urlop razem z moją fantastyczną teściową. Miałyśmy prawdziwie babski czas i każda z nas potrzebowała tego, by naładować baterie. Gdy miesiąc dobiegał końca, poczułam w sobie znajomą tęsknotę. To, czego od dawna mi brakowało, tą silną potrzebę, by coś stworzyć. Zdałam sobie sprawę, że czekam na wrzesień, ciesząc się ogromnie na pełen grafik nowych, wspaniałych zamówień. Podróże i słońce to jest to, co napędza mnie do działania, bo piękno tego świata inspiruje jak nic innego!
SZ: Jak wygląda Pani terminarz na ten rok? Ma Pani jeszcze jakieś miejsca, czy już nic wolnego? Jak szybko zapełniają się miejsca w Pani kalendarzu? Z jakim wyprzedzeniem trzeba zgłaszać się do Pani z zamówieniem?
AK-S: Mój terminarz to jedna z tych rzeczy, której nie jestem w stanie przewidzieć. Aktualnie mam sporo wolnych terminów w drugiej połowie roku, w grafiku zapełniają się miesiące takie jak marzec i kwiecień. Zwykle czas oczekiwania na swoje zamówienie to ok miesiąca, dwóch. Największe kolejki jednak zdarzają się przed okresem bożonarodzeniowym, to zdecydowanie czas kiedy mam najwięcej pracy w roku. Wiele osób pragnie podarować bliskim portret na gwiazdkę, więc grudniowe terminy zajęte zostają już we wrześniu. Podobnie sytuacja wygląda w kwietniu – nagle spada ogrom zamówień na maj, bo jest to sezon komunijny. Bardzo często jednak muszę odmawiać, gdy klienci zgłoszą się zbyt późno, a ja kompletnie nie mam już miejsca na dodatkowe zlecenia. Staram się wtedy polecić kilku znajomych – naprawdę świetnych artystów, którzy mają jeszcze wolne terminy.
SZ: Czy ma Pani coś, co pomaga Pani, gdy czuje się Pani przebodźcowana, przemęczona, żeby nabrać “wiatru w żagle”?
AK-S: Mam kilka ulubionych form relaksu, które zawsze ładują mi baterie. Gdy jestem przebodźcowana, ukojenie znajduję w długich kąpielach i medytacjach. Jeśli tylko pora roku sprzyja, kocham długie spacery po lesie, słońce, naturę. Wyjątkowo kojąco działa na mnie odgłos szumu morza, czy oceanu. Wyciszam się wtedy i całe napięcie odpływa. Jestem ambiwertykiem, więc jest jeszcze moja druga strona, która legnie do kontaktu z ludźmi. Po całym tygodniu siedzenia przy biurku i rysownicy, lubię dać ponieść się muzyce. Mamy w okolicy taki mały lokalny klub, w którym czuję się trochę jak w domu. Uwielbiam w sobotni wieczór wyskoczyć tam z przyjaciółmi i tańczyć przy najlepszej muzyce do utraty tchu. To daje mi takie poczucie resetu, zatracenia w tańcu i chwili. Co ważne, robię to kompletnie na trzeźwo, bo nie piję alkoholu. Taniec jest zdecydowanie jedną z moich ulubionych form zwiększenia energii i podniesienia wibracji.
„Inny = wyjątkowy”
SZ: Gdyby spotkała Pani obecnie siebie sprzed kilkunastu lat, co Pani by jej powiedziała?
AK-S: To naprawdę dobre pytanie! Wiele razy się nad tym zastanawiałam. Z pewnością przytuliłabym tę kruchą istotę, którą byłam. Musicie wiedzieć, że nie zawsze byłam tak optymistycznie nastawiona do życia i bezgranicznie szczęśliwa. Długie lata walczyłam z naprawdę głęboką depresją. Tamta Ola miała zerowe poczucie własnej wartości. Dziś wiem, że ten etap był mi potrzebny, by znaleźć się w tym miejscu, w którym jestem teraz. Powiedziałabym tamtej Oli – że jest kochana. O wiele bardziej, niż jej się wydaje. Że wszystko kiedyś minie. Że ma ufać swojej intuicji i rozwijać się w tym, co kocha najbardziej. Powiedziałabym, że oceny nie są ważne, że szkoła nie jest ważniejsza od pasji. Powiedziałabym „olej tą matmę i tak się jej nie nauczysz – rysuj!” Wiecie, jak bardzo chciałam to kiedyś usłyszeć? Powiedziałabym tej chudej, wyśmiewanej przez wszystkich istocie, że już wkrótce stanie się pięknym motylem. Musi tylko przetrwać bycie gąsienicą, poczwarką. Że ma zapamiętać słowa Taty „inny = wyjątkowy”. Powiedziałabym, ufaj sobie, zdobądź wiarę w siebie i nigdy nie przestawaj wierzyć, że możesz wszystko.
SZ: W Pani prywatnej ocenie, branża, do której Pani należy, jest trudna? Ciężko się przebić ze swoją twórczością?
AK-S: Oj bardzo! Jest ogrom naprawdę utalentowanych ludzi, którzy tworzą fantastyczne prace. Sprecyzujmy jednak, co znaczy słowo „talent”, bo tak wielu ludzi odbiera to jako wrodzone umiejętności. Nikt nie rodzi się rysując jak najlepszy artysta. Talent to zaangażowanie. To poświęcenie lat życia na doskonalenie swoich umiejętności. Talent to pewna predyspozycja, która sprawia, że o wiele łatwiej jest nam się uczyć danej dziedziny. Mamy na Instagramie taki mały artystyczny świat, do którego zalicza się sporo ludzi takich jak ja. Zdolnych, ambitnych, zaangażowanych w to, co robią już od wielu lat. „Utalentowanych”. Często znamy się i wspieramy. Dzielimy doświadczeniami z pracy, opiniami o materiałach, czy polecamy się wzajemnie. Jestem szczęściarą, że mogę należeć do tego świata i ogromnie cieszą mnie sukcesy innych, którzy zajmują się tym, co ja. Ciężko się „wybić”, gdy wszyscy robimy to samo, ale dzięki temu naprawdę się rozumiemy. Raczej nie oddałabym tego za żaden sukces.
SZ: Skąd czerpie Pani inspirację do obrazów nie będących zamówieniami od klientów?
AK-S: Najczęściej takie prace są wynikiem nagłej inspiracji daną chwilą. Są to spontaniczne pomysły, którym towarzyszy potrzeba wykonania już teraz, od razu. Taki przebłysk, który sprawia że praca nad zaplanowanym zamówieniem, idzie na chwilę w odstawkę, bo mam potrzebę stworzenia czegoś, dając upust emocjom. Bardzo rzadko się to zdarza, ale kiedy jestem tak na maksa wewnętrznie wkurzona, chwytam za pędzle czy ołówki i po prostu tworzę coś bez większego sensu, dając upust emocjom. Efekty są zaskakująco ciekawe, co tylko potwierdza, że sztuka to jedna z lepszych form radzenia sobie z emocjami, zwłaszcza kiedy nawet złość może nas zainspirować i zostać przekuta w coś kreatywnego.
SZ: Na zakończenie, jakich rad udzieliłaby Pani początkującym artystom?
AK-S: Jest kilka takich, które chciałabym usłyszeć na początku swojej drogi. Dziś mówię je wszystkim młodym twórcom, którzy przypadkiem do mnie trafiają i szukają porady. Pierwszą, najważniejszą rzeczą jest, by pamiętać, że nie ma czegoś takiego jak „nieudana praca”. Każda, nawet ta, którą uważa się za nieudaną, jest składową drogi do sukcesu i przybliża Cię do bycia w tym miejscu w którym pragniesz być. Druga rzecz, którą zawsze powtarzam to daj sobie przestrzeń, by nauczyć się odpocząć i naładować baterie. Wyczerpany stracisz radość z tworzenia. 3 rzecz – lepiej jakkolwiek zacząć niż perfekcyjnie zwlekać. Często te małe kroki prowadzą tam gdzie pragniesz, niewielkie, idealnie zaplanowane posunięcia. Patrz na rzeczy poza swoim zasięgiem bez uczucia zazdrości, inspirując się nimi i wierząc, że kiedyś będą twoje. Jeśli myślisz, że nie dasz rady – to masz rację. Jeśli myślisz, że dasz radę – także masz rację. Twoje myślenie i podejście to połowa sukcesu. Jak pisał W. Shakespeare „Nasze wątpliwości to zdrajce”, nigdy więc w siebie nie wątp – inni zrobią to za Ciebie.
Z Aleksandrą Kobiór-Sosną rozmawiała Sylwia Zaroślińska.
Fot: Aleksandra Kobiór-Sosna