20 września, 2024
Felietony

Człowieczeństwo w obliczu wojny

wojna w ukrainie
\\\"\\\"

Moja opowieść będzie dotyczyć osób, które w różnym stopniu, mimowolnie, musiały zmierzyć się z ogromną tragedią, jaką bez wątpienia jest wojna. Ze względu na trwający konflikt zbrojny i niepewną przyszłość, by zapewnić im bezpieczeństwo, w tekście występować będą pod pseudonimami.

24 lutego

Nocą 23/24 lutego 2022 roku prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin wystąpił z odezwą do narodu, w której ogłosił rozpoczęcie “wojskowej operacji specjalnej” mającej na celu “obronę ludności zamieszkującej Donbas” oraz “demilitaryzację i denazyfikację Ukrainy”. Typowy sowiecki bełkot, którego celem jest usprawiedliwienie imperialistycznych zapędów Moskwy.

24 lutego 2022 r. wojna rosyjsko – ukraińska weszła w nową fazę. Po wojnie hybrydowej, późniejszej zbrojnej aneksji Krymu, walkach w Donbasie i incydencie w Cieśninie Kerczeńskiej, staliśmy się świadkami pełnoskalowej inwazji przeprowadzonej przez Rosję na terytorium Ukrainy.

Tego dnia obudziłem się i poszedłem zaparzyć kawę. W międzyczasie, jak mam to w zwyczaju, włączyłem radio. Akurat podawano informacje o atakach lotniczych i rakietowych, które osłabić miały zdolność bojową Zbrojnych Sił Ukrainy.

Po godzinie ósmej rano podano do wiadomości, że lądowe wojska rosyjskie wdzierają się od północy do obwodów sumskiego, czernihowskiego i charkowskiego. W tym samym czasie Rosjanie mieli ruszyć z Krymu w kierunku obwodu chersońskiego.

Wobec szerzącej się dezinformacji w pierwszych chwilach inwazji, postanowiłem zaczerpnąć wiedzy u źródła…

\\\"\\\"

Rakil

Z Rakilem znamy się od dawna. Choć jest Ukraińcem, to wiele w nim polskości. To zasługa korzeni sięgających naszego kraju. Jest wykształconym i mądrym człowiekiem. Posiada ogromną wiedzę o historii i polityce. To właśnie do niego postanowiłem zadzwonić.

Zapytany o ogólną sytuację, drżącym głosem, potwierdził wiadomości przekazywane przez media. Na Ukrainę spadają rakiety i bomby, niszczona jest infrastruktura, giną ludzie. Wojna stała się faktem.

Pierwszy kontakt z uchodźcami

W ostatnich dniach lutego zatelefonował do mnie znajomy, mieszkaniec jednego z zachodnich województw Polski. Poprosił, by zaopiekować się rodziną jego współpracownika. Mieli u mnie poczekać kilka godzin na osobę, która zabierze ich najpierw na nocleg, a później wsadzi w pociąg zmierzający na zachód.

Były to matka z małą córeczką oraz kobieta wraz z synem i jeszcze jedną, nastoletnią dziewczynką. Wszyscy pochodzili z okolic Doniecka.

Podróż do Polski trwała trzy dni. Jechali starym autem rodzimej produkcji. Gdzieś w okolicach przeprawy przez rzekę Dniepr Rosjanie urządzili polowanie na samochody, tak potrzebne do prowadzenia działań przeciwko ZSU. Pod pretekstem kontroli dokumentów wyciągali ludzi z pojazdów i rozstrzeliwali. Tylko refleks i umiejętności kierowcy uratowały ich przed podzieleniem tego losu.

Bohaterski kierowca nie wjechał do Polski. Został, by walczyć z moskiewskim okupantem. Nie poznałem jego dalszych losów. Mam jednak nadzieję, że żyje.

Podczas tych kilku godzin, podczas których gościliśmy wojennych uciekinierów, targały mną zupełnie sprzeczne emocje. W pierwszej kolejności ogarnęło mnie przerażenie. Dowiedziałem się bowiem, iż matkę nastolatki zabili Rosjanie. Jej ojciec, trzymając w ręku dokumenty potwierdzające ten fakt, na kolanach błagał obcych ludzi, by zabrali jego jedyną córkę w bezpieczne miejsce. Z oczu samej nastolatki można było wyczytać, czym naprawdę jest wojna.

Drugim uczuciem, jakie mi towarzyszyło tego dnia, była ojcowska duma. Moja kilkuletnia córka, nie zważając na bariery językowe, po prostu wzięła młodszą z dziewczynek za rękę i zaprowadziła do swojego pokoju.

Dziewczynki nie potrzebowały słów, by doskonale się razem bawić. Choć minęło już trochę czasu, córka wciąż pamięta o koleżance posługującej się niezrozumiałym dla niej językiem. Po tej sytuacji doszedłem do wniosku, że dzieci są jednak o wiele mądrzejsze niż dorośli.

Choć nie mam z nimi aktualnie kontaktu dowiedziałem się, że kobieta z małą dziewczynką zamieszkały w zachodniej części kraju. Głowa rodziny pracuje, wynajmują niewielkie mieszkanie. Nie mają złudzeń, co do przyszłości. Ich dom na Ukrainie przestał istnieć. Zwyczajnie nie mają do czego wracać. Swoje życiowe plany wiążą z Polską. Druga z kobiet, jej syn i nastolatka osiedlili się u rodziny w Niemczech. Tyle udało mi się ustalić.

Groszek i historia pewnej kurtki

Groszek to bardzo charakterystyczna i barwna postać. Człowiek – orkiestra. Wiele lat temu przeprowadził się z jednej z nadgranicznych miejscowości do dużego miasta. Miasto to stało się właśnie jego biurem, magazynem i bazą wypadową podczas dostarczania pomocy humanitarnej pod granicę.

Jego auto z przypiętą przyczepką można było spotkać tam codziennie. Czasami nawet kilka razy w ciągu jednego dnia. Gdy czegoś brakowało, wystarczyło dać znać Groszkowi. Albo dowiózł od razu, albo załatwił i przywiózł następnego dnia. Człowiek dla którego pojęcie “niemożliwe” jest totalną abstrakcją.

W głowie utkwiła mi sytuacja, gdy Groszek, wiedząc, że wybieram się z kolegą pod granicę, poprosił mnie o jakąś kurtkę. Tak, tak, nie mylisz się – w pośpiechu, przy minusowych temperaturach i silnym wietrze, by jak najszybciej dostarczyć najpotrzebniejsze na granicy rzeczy, Groszek zapomniał z domu nawet kurtki. Paradował po mrozie w samym sweterku. Tak właśnie rodzą się legendy.

Ataman

W jednej z przygranicznych miejscowości znajdowało się lokalne centrum logistyczno – przeładunkowe. I nie ma w tym krzty przesady. Stworzyli je wspólnie Groszek i Ataman. Synowie tego ostatniego byli na froncie. On sam, za stary do służby w armii, każdego dnia przekraczał granicę by dowieźć na drugą stronę pomoc humanitarną. W kierunku powrotnym “ładunkiem” byli zaś ludzie, przeważnie dzieci.

Widząc, jak to wszystko się odbywa, pomyślałem, że tak właśnie wygląda patriotyzm w najczystszej postaci. Ten prawdziwy potomek Kozaków w późniejszym czasie otrzymał specjalny dokument, umożliwiający mu przekraczanie granicy bez oczekiwania w kolejce. Nie wiem, jak potoczyły się dalej losy Atamana i jego synów. Mam nadzieję, że żyją.

Na granicy

Przy granicy czuć było atmosferę wojny. Gdzieniegdzie napotykaliśmy na działa artylerii przeciwlotniczej wycelowane na wschód. Strzeżonego pan Bóg strzeże. W okolicznych punktach dla uchodźców prócz Ukraińców można było dostrzec osoby o ciemniejszej karnacji. “Zapewne studenci”, pomyślałem.

Na naszym busie kartka o treści: “Bezkosztownyy transport, Lublin, 6 osób/Bezpłatny transport, Lublin, 6 osób” napisany ukraińską odmianą cyrylicy i po polsku. W ośrodku nie ma chętnych. Wolą Kraków, Wrocław… Mają w planach kiedyś wrócić do siebie, stamtąd im bliżej.

\\\"\\\"

Wstępujemy po drodze do Atamana, by zostawić batony proteinowe i koce, tak bardzo potrzebne po ukraińskiej stronie. Prosto od niego udajemy się na samą granicę.

Pełno tu busów na polskich tablicach. Jeszcze więcej ludzi z całym swoim życiem spakowanym do walizki. Podchodzi do nas młoda dziewczyna. Mówi z mocno wschodnim akcentem. Pyta o możliwość transportu do Krakowa dla niej, drugiej kobiety, dziecka i starszego mężczyzny. Mówimy, że nie wybieramy się tam, ale jeśli zbierzemy komplet, zabierzemy ich na lubelski dworzec, skąd pojadą dalej pociągiem.

Sygnał Messengera. To właściciel jednej z firm transportowych z okolic Wrocławia. Ma dwie kobiety z dziećmi, chcą jechać do Lublina. Jest marzec, na zewnątrz mróz, wieje wiatr. Dzieci na granicy mają pierwszeństwo – mówi. Te słowa doskonale oddawały tragizm tamtych dni. Mocno utkwiły w mojej pamięci. Kolego, jeśli przypadkiem trafiłeś na ten tekst, to serdecznie Cię pozdrawiam.

Pakujemy towarzystwo razem z bagażami do naszego busa i ruszamy. Dziewczyna zostaje na granicy, czego w późniejszym czasie, jak się okazało, mieliśmy żałować.

Mijamy kolejne miejscowości. Dowiedzieliśmy się, że jedna z kobiet pracowała w Polsce, lepiła pierogi. Dobrze mówi po polsku. Wybiera się do rodziny. Na drugą z kobiet czekać ma mieszkanie we Wrocławiu. Kierowca, nazwijmy go Królik, proponuje pasażerom herbatę. Odmawiają, żądając kawy. Tej nie mieliśmy. Pytam skąd pochodzą. Wołodymyr – odpowiadają.

To przecież 15 km od polskiej granicy! W tamtym okresie było tam bardzo spokojnie. Ich postawa sprawia, iż zadaję im pytanie, czy widziały w ogóle na oczy wojnę. Odpowiedziały, że tak, widziały. Przelatujące dwie rakiety.

Odstawiliśmy je pod dworzec PKP w Lublinie. Gdy wyjęliśmy bagaże, jedna z kobiet rzuciła się do ucieczki. Osłupieliśmy przez chwilę, ale Królik pobiegł za nią. Przyprowadził z powrotem. Nie potrafiła wyjaśnić powodu swojego zachowania. Królik zaprowadził je na dworzec i oddał pod opiekę wolontariuszom. Miały ruszyć w dalszą drogę następnego dnia.

Odpowiedzi na zadawane przez nas pytania i zachowanie kobiet sprawiły, że przed naszymi oczyma znów ukazała się rudowłosa, zziębnięta i zmęczona dziewczyna z granicy…

Ciąg dalszy nastąpi.

Autor: Piotr Zarośliński

Fot. Canva, Archiwum prywatne

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *