15 października, 2024
\\\"\\\"

Wciąż te „polskie obozy śmierci” w świadomości nowomedialnej. Nie ma czegoś takiego na świecie jak „polskie obozy śmierci”, „polskie obozy koncentracyjne”, czyli nie ma i nie było „polskiego przemysłu eksterminacji” w czasie II wojny światowej, jak szumnie donosiły media w ostatnich dziesiątkach lat, niezależnie od swojej marki i narodowości (były wśród nich wszelakie). Problem w świecie był duży. Wziął się z prostego myślenia  – największy symbol Zagłady, zła, miał miejsce w centrum Europy, to pada na miasto Oświęcim (w czasie wojny zmieniono nazwę na Auschwitz i od niej wziął określenie największy obóz koncentracyjny na świecie) i pobliskie rejony. Naziści wybrali taką lokalizację, bo łatwo tutaj było zwozić ludność z okupowanej Europy, by ją zgładzić. To, że Zagłada przybrała tak drastyczną formę na ziemiach polskich nie znaczy, że Polacy byli jej autorami. Oni byli jednymi z głównych ofiar hitlerowców.

„Polskie obozy koncentracyjne” to kłamstwo i oznaka ignorancji

We współczesnym świecie pojawiło się to określenie, pełnym informacji, w społeczeństwie, jakie zwie się właśnie społeczeństwem informacyjnym. Moim zdaniem w wielu przypadkach jest używane świadomie, aby prowokować i zmienić narrację historyczną. To jest wielka podłość wobec ofiar i nie służy pojednaniu. W rzeczywistości tak licznych, łatwo dostępnych źródeł nie znać podstawowej historii – to wyraz niesamowitej ignorancji. A jak się nic nie wie o tak czułym temacie, wypada nie siać głupstw, choć w przestrzeni publicznej. Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu jest bardzo aktywne, wydaje rzetelne publikacje (w tym wspomnienia Ocalonych) i umieszcza w Internecie wirtualne lekcje na temat Holokaustu, które są tłumaczone na język angielski.

Była sytuacja, że nawet w podręczniku w Niemczech renomowany wydawca zamieścił ten fałszywy zwrot „polskie obozy”. Napisano w nim o masowych deportacjach i takim samym fizycznym wyniszczaniu ludzi poprzez rozstrzeliwania i gazowanie – od 1941 do 1945 roku. Warto sobie uświadomić, że tortur był cały repertuar, które prowadziły do śmierci i wszelakiego wyniszczenia – psychicznego, emocjonalnego, moralnego. Jak wyglądały, zależało od fantazji oprawców. Na nich, nadzorców obozowych wybierano kobiety i mężczyzn, często z kryminalistyczną przeszłością i cechami psychopatów.

Niekompetencja w mediach i pracach naukowych lub celowy atak

Przykłady można mnożyć. Mogłoby się zdawać, że media miały te wpadki, trudno dociec, kiedy były umyślne, a kiedy wynikały z tak rażącej niewiedzy. „Jerusalem Post” w rubryce „Opinie czytelników” opublikował końcem kwietnia 2015 roku artykuł Tala Harrisa, doktoranta Uniwersytetu Goethego we Frankfurcie. Był poświęcony ludobójstwu. Autor napisał w nim o śmierci w polskiej komorze gazowej. Do tego podał, że jest prawnukiem dwojga osób, które ledwo ocalały z Zagłady.

Trudno uwierzyć w takie fakty… Pytanie, ile przypadków jest autentycznych, bo pojawia się jeszcze problem żerowania na tragedii ofiar, by dać sobie szanse na rozpoznawalność, promowanie dorobku, wiemy, że często literacko-artystycznego, ale może już niebawem wszelkiego? Głośny jest problem, że w Auschwitz, regularnie przy bramach śmierci, w kompleksie I i II – Birkenau (pol. Brzezinka) – przy torach, gdzie odbywały się selekcje do gazu – robione są na dużą skalę zdjęcia, które prowokują uczucia. Są po prostu nie na miejscu i chodzi w nich o pochwalenie się, gdzie się było, ale to nie przyjemna podróż na wakacje i tu nie ma atrakcji turystycznych. To miejsce jak cmentarz, pamięci, ze szczątkami ofiar.

Brama piekła

Słynna brama Auschwitz I z napisem – „Arbeit macht frei”: „Praca was wyzwoli“ zawiera w istocie szydercze hasło. Zostało przemienione z Biblii, gdzie pierwotnie chodziło o prawdę. Tekst miał zachęcać nowo przybyłych do wytężonej pracy na rzecz rozbudowy fabryki śmierci, a dowiadywali się szybko, że można wyjść najprędzej przez krematoryjny komin. Przy tej bramie odbywały się mordercze apele, na których katowano. Ludzie po dniu tortur przy pracy ponad siły, o porcjach głodowych – słaniali się na nogach. Jak padali – byli dobijani. Nie sposób opisać, co przeszli. Z kolei brama w Birkenau, wielki symbol – pojawiający się w licznych filmach dokumentalnych – to też przejście przez bramę piekła. Za nią zatrzymywały się pociągi z transportami z całej Europy.

Można tu znaleźć dziś kwiaty (na torach), jakie składają ludzie jako upamiętnienie ofiar, które wysyłano stąd do gazu, jeśli uznano je niezdolne do pracy. Wokół druty, po jakich płynął prąd elektryczny. Więźniowie wariowali na skutek scen dantejskich, których byli świadkami w obozie i w jakich brali udział. Nie wytrzymywali psychicznie cierpienia i szli na druty, by umrzeć od razu. To są zaś najczęstsze scenerie durnych zdjęć, z głupimi minami i pozami. To nie tylko problem młodych ludzi, niedojrzałych, ale wszystkich niemal. Auschwitz zaczyna się traktować jako egzotyczne wakacje w cieniu ruin pieców i kominów, z jakich szły dymy z ludzi. W drutach można też znaleźć kwiaty. Są ludzie, jacy pamiętają i chcą pamiętać lub jacy kpią z tego, co tutaj się wydarzyło, a miejsca są jednym, wielkim pomnikiem Zagłady.

Autor: Katarzyna Lisowska

Fot. Laski Diffusion /East News